- Kategoria: Publicystyka społeczna
- User
Skarżyski teatr Świt
- Gdy nasz kraj odzyskał niepodległość w roku 1918, ówczesne władze duży nacisk kładły na rozwój kultury. Ponieważ w Skarżysku powoli wyłaniały się z fundamentów Zakłady Metalowe, a główną pieczę nad nimi miał prezydent Ignacy Mościcki, wszyscy chcieli, aby nasze miasto także pod względem kulturalnym dorównywało większym polskim metropoliom. Tak też postanowiono powołać do życia teatr Świt – opowiada pani Adela.
- Początkowo, grupa aktorska była nieliczna, ale już po kilku miesiącach stanowiliśmy dość solidny zespół. Mnie zaanonsowała do opiekuna naszego teatru pana Zelwirowicza, Helenka Śliwińska. Piękna kobieta, która rzec można aktorstwo miała we krwi. Zelwirowicz, którego imienia już dzisiaj nie pamiętam, popatrzył na mnie i spytał.. „ a śpiewać to umi”…Nogi ugięły się pode mną, ale z drżącym głosem powiedziałam…umi, umi. Kazał mi on zatem zaśpiewać piosenkę, której refren już tylko pamiętam „ śliczny szczygiełku”. Zaraz gdy skończyłam, Zelwirowicz kazał przychodzić mi na próby. Serce aż skakało mi do góry, a Helenka Śliwińska wprost nie mogła opędzić się od moich podziękowań.
- Pamiętam, jak na jednej z moich pierwszych prób kazano mi zatańczyć z dużo wyższym ode mnie Bobkiem. Helenka Śliwińska, aż wzięła się pod boki, tak śmiesznie wyglądałam, jakbym to nie partnerowała Bobkowi, a była jego córką. Gdy grałam w sztuce „ Czar munduru”, w sztuce o polskich żołnierzach, którzy wywalczyli nam upragnioną wolność w 1918 roku, tak sobie do serca wzięłam tę rolę, że wcale nie musiałam wąchać cebuli, aby popłynęły mi z oczu łzy. Płakałam jak bóbr, w scenie gdy grałam narzeczoną idącego na wojnę Antka – wtrąca była aktorka.
- Mijały lata. Razem z Alą Religówną, pracowałyśmy na Zakładach Metalowych i obie nie mogłyśmy się doczekać, kiedy nastanie w kalendarzu środa, czwartek i sobota, kiedy to miałyśmy naznaczony termin prób scenicznych. To nic, że byłyśmy zmęczone po ośmiogodzinnym dniu pracy. Dla nas próby były drugim życiem, a przecież z życia się nigdy nie rezygnuje. Pewnego razu, wystawiałyśmy „ Śluby panieńskie”, Aleksandra hrabiego Fredry, a rolę Gustawa grał Mietek Skoczylas. Gdy zapomniał on swojej kwestii słownej, tak zaczął improwizować, że nieoczekiwanie wybuchłam śmiechem. Ale według pana Zelwirowicza, nawet w dobrym miejscu się zaśmiałam, gdyż rozbawiłam tym sposobem całą widownię – mówi Mosakowska.
- Oczywiście w tych jakże ciężkich dla nas wszystkich czasach, miałyśmy ogromne problemy z kostiumami scenicznymi. Kolejną moją koleżanką była najpiękniejsza z nas wszystkich Helenka Banasiówna, mieszkająca na Młodzawach. Czasem, szłyśmy do niej i tam szyłyśmy sobie potrzebne nam kostiumy z zasłon okiennych lub też z obrusów taftowych. Dekorowałyśmy te kostiumy falbankami, koronkami i kontrafałdami, tak że widz nie domyślał się, z czego powstał dany kostium. Niektóre próby, przeprowadzałyśmy także u Helenki Banaś, gdyż miała ona duży dom i idealne wprost warunki do tego – dopowiada pani Adela.
- Gdy z niewiadomych mi przyczyn odszedł z naszego teatru Zelwirowicz, na jego miejsce przybył z kieleckiego teatru Bolesław Orski. Ten wielki człowiek, pod względem znajomości pracy w teatrze, bardzo podniósł klasę naszej gry scenicznej. Wszystkie poczułyśmy się wielkie i znaczące. Nie spotkałam nikogo z ówczesnych moich znajomych, komu nie podobałaby się nasza gra. Tak też teatr stał się dla mnie miejscem jedynym na świecie, gdzie poczułam się potrzebna, kochana i rozumiana. Wojna, zabrała nam kilka osób z grupy teatralnej. Ale przebolawszy ich stratę, długo po jej zakończeniu, bawiliśmy widzów, naszym kunsztem aktorskim. Tej miłości nie potrafiliśmy się wyzbyć nigdy – kończy Adela Mosakowska.
© EWA MICHAŁOWSKA WALKIEWICZ