- Kategoria: Wywiady
- User
Moje motto – „nie dać się”
Nowoczesny „obywatel świata”, ale zawsze powracający do swoich korzeni i do Polski, w kraju realizuje swoje zawodowe pasje, a przy okazji rozsławia ojczyznę za granicą.
Rozmowa z Markiem Rytychem, potomkiem w pierwszej linii zasłużonej dla Skarżyska Rodziny Witwickich – wnukiem Kazimierza Witwickiego.
Nie nazywa się Pan „Witwicki” – to skąd te bardzo bliskie więzy rodzinne?
- Jestem synem córki Kazimierza Witwickiego – Bożeny Witwickiej, z męża Rytych.
Pana przodkowie byli mocno związani ze Skarżyskiem, a jak to jest w Pana przypadku ?
- Moi rodzice poznali się w czasie studiów w Krakowie. Oboje dostali nakaz pracy na Śląsku. Ojciec (po AGH) otrzymał zatrudnienie w hucie Chorzów, matka (po chemii) przez długie lata pracowała w Głównym Instytucie Górnictwa.
Urodziłem się w Krakowie, a wychowałem na Śląsku, w Katowicach. Ale to nie znaczy, że nie byłem związany ze Skarżyskiem. W opowieściach rodzinnych, w skrzętnie przechowywanych ocalałych pamiątkach już od najmłodszych lat odnajdywałem swoje korzenie.
Pamiątkach? Na przykład jakich?
- Nie wspomnę o całej ogromnej kolekcji fotografii i dokumentów dot. rodziny liczących czasem kilka wieków, ale np. taką pamiątką jest tabakierka ze złota i onyksu, której historia sięga czasów Wielkiej Emigracji po powstaniu listopadowym oraz osób skupionych w konserwatywno-liberalnym obozie Hotel Lambert.
Książę Adam Czartoryski podarował tę tabakierkę J.U. Niemcewiczowi, a ten z dedykacją Stefanowi Witwickiemu. Z kolejnymi dedykacjami tabakiera przechodziła w rodzinie z ojca na syna: Stefan Witwicki przekazał ją Janowi Witwickiemu, Jan – Kazimierzowi, a Kazimierz Witwicki – Bożenie, mojej matce. Kiedy po II wojnie światowej NKWD przyjechało wysiedlać ich ze swego domu, tabakierka wypadła i została zdeptana przez funkcjonariusza. Ocalała i dotrwała do naszych czasów, ale jest uszkodzona.
Powróćmy jeszcze do Pana „korzeni”. Jakie cechy odziedziczył Pan po przodkach?
- Matka jak wiadomo z Witwickich, a ojciec – góral z Dukli, którego rodzina wywodziła się z Węgier. Mam w swoich żyłach 1/8 krwi rosyjskiej po różnych koligacjach rodziny Witwickich, no i trochę węgierskiej po rodzinie ojca. Jest więc we mnie taka mieszanka wrażliwości, uporu i ogromnej dawki optymizmu.
A jeśli chodzi o Pana, czym się Pan zajmuje?
- Ukończyłem architekturę. Studia rozpoczęte na Politechnice Gliwickiej kontynuowałem na Politechnice Warszawskiej, gdzie uzyskałem dyplom, a następnie doskonaliłem wiedzę przez 3 lata na studiach w Genewie.
Kiedy w 1986 roku wracałem na stałe Polski, niektórzy pukali się w czoło mówiąc- „do czego tu wracać?”, ale Witwiccy zawsze wracają do kraju i tu pracują.
Pana praca?
- Obecnie prowadzę biuro projektowe w Warszawie – zajmujemy się projektowaniem dużych hal fabrycznych, np. rozbudowa Coca-Coli w Radzyminie, rozbudowa firm Dell, Kingspan w Rawie Mazowieckiej, zakładów chemicznych czy centrów logistycznych. Startujemy też w konkursach na rozwiązania architektoniczne.
Przyznam jednak, że początki były trudne. Pierwsze 10 lat to harówka po 12 godzin dziennie bez względu na niedziele czy święta. Wyznaję jednak zasadę, że to tylko jest cenne i ważne w życiu, do czego dojdzie się własną ciężką pracą. A poza tym lubię to, co robię.
Największe sukcesy?
- I nagroda na rozbudowę Opactwa Benedyktynów w Tyńcu, którą zdobyliśmy w międzynarodowym konkursie. Projekt jest obecnie przygotowywany i będzie realizowany przy wsparciu ze środków unijnych.
Dużą satysfakcję sprawił mi też udział w międzynarodowym konkursie na projekt budowy korytarza łączącego USA i Rosję w rejonie cieśniny Beringa, w którym nasz projekt „Nebula” zdobył III nagrodę. Do tego projektu podchodziłem trochę sentymentalnie, bo przecież będzie to przedłużenie kolei transsyberyjskiej, której jednym z budowniczych był mój pradziad Jan Witwicki.
Często wybiera się Pan w podróż sentymentalną do Skarżyska?
- Bywam tu często nie tylko ze względu na pamiątki rodzinne, tu na cmentarzu parafialnym spoczywają przecież trzy pokolenia Witwickich. Interesuję się na bieżąco i dbam o grób nawet z oddali.
Teraz przyjechałem na oględziny nagrobka przez przedstawiciela Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków jako wnioskodawca w sprawie wpisania go do rejestru zabytków. Mam nadzieję, że to już niedługo nastąpi i bardzo się z tego cieszę.
Grób Pana Rodziny został jednak w ostatnim czasie zasłonięty od strony alei przez „przybudówkę” - nowo wybudowany grobowiec dla nowo pochowanej osoby. Czy to odbyło się zgodnie z prawem?
- Cmentarz jest parafialny i ktoś musiał na to wydać zezwolenie. Ja jednak jak zwykle jestem optymistą, a może po prostu szczęście mi sprzyja? Właśnie tuż po zakończeniu oględzin „mojego” nagrobka, zjawiła się przypadkowo rodzina przy grobie, o którym mówimy. Już nawiązałem z nimi kontakt i wierzę w pomyślne dla obu stron rozwiązanie problemu.
I na koniec – Pana życiowe motto?
- Nie „dać się” w żadnej trudnej sytuacji i wierzyć, że wszystko można zrobić, bo wiadomo, że „jak zwalniają - to będą zatrudniać, jak burzą – to będą budować”.
© Rozmawiała: Łucja Kwiecień, Foto: Waldemar Kwiecień / TSK24 Team
Od redakcji: skróconą genealogię członków Rodziny Witwickich, na których powołujemy się w rozmowie, można przeczytać w naszym serwisie w artykule „Skarżyskie ulice – Witwickich” z dnia 20 sierpnia br.