Powiadomienie o plikach cookie Strona korzysta z plików cookies i innych technologii automatycznego przechowywania danych do celów statystycznych, realizacji usług i reklamowych. Korzystając z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki będą one zapisane w pamięci urządzenia, więcej informacji na temat zarządzania plikami cookies znajdziesz w Polityce prywatności.

Kontakt z redakcją: tel. 41 2511951 alinajedrys@gmail.com


BEZPŁATNIE PUBLIKOWANE SĄ JEDYNIE OGŁOSZENIA NIEKOMERCYJNE.

  • Kategoria: Kultura

Urodziłam się z łopatą ...

— Najbardziej poruszyła mnie śmierć człowieka, którego szkielet znaleźliśmy w jaskini Paklenik, we wschodniej Bośni. Do jaskini, która znajdowała się na głębokości szesnastu metrów pod ziemią i była ogromna — osiemnaście na piętnaście metrów — doprowadził nas człowiek, który latem 1992 roku przeżył egzekucję! Był jedynym szczęśliwcem, któremu udało się ocalić życie.
Po wielu latach po wojnie, bo dopiero w 2001 roku, niedoszła ofiara przemogła strach i odważyła się pokazać nam miejsce swojej egzekucji! — wspomina dr Ewa Klonowski, wybitny polski antropolog. Od 15 lat dr Ewa pracuje w Bośni i wydobywa spod ziemi „akty oskarżenia” zbrodniarzy wojennych, ludobójców, bandytów, zwyrodnialców. Ludzi bez mózgów i bez serc. Bez człowieczeństwa. 

Piekło za życia
— Z głównej drogi, prowadzącej z miejscowości Sokolac do Han Pijesak — w czasie wojny znajdowała się tam jedna z kwater dowódcy wojsk Republiki Serbskiej w Bośni, generała Mladicia (mogła ona dać bezpieczne schronienie kilkuset oficerom nawet podczas ataku atomowego przyp. R.Bi.) — skręciliśmy w boczny trakt, zwany „makadanem”, wiodący do Rogaticy. Po kilkunastu kilometrach jazdy po wybojach dotarliśmy do rozdroża i skręciliśmy w leśny trakt. Wciąż jechaliśmy po dziurach. Niebawem i ta droga się skończyła. Teraz kilkaset metrów na piechotę...
Doszliśmy do miejsca, które świadek rozpoznał jako to, na które latem 1992 roku został doprowadzony wraz z grupą innych mężczyzn. Byli z Wyszegradu i Rogaticy. Przywieziono ich w dwóch autobusach, które zatrzymały się na „makadanowej” drodze. Stamtąd, pod eskortą, doprowadzono ich przez las do miejsca, do którego teraz, dziewięć lat później, przywiódł nas, wciąż śmiertelnie wystraszony świadek. Zatrzymał się w miejscu, w którym zatrzymano przed laty skazanych mężczyzn. On był jednym z nich, ale ilu było wszystkich nie pamiętał — mówi dr Ewa Klonowski.
— Tam... Tak.. Tam... Brali i prowadzili po pięć-sześć osób — zaczął mówić świadek tamtych dramatycznych wydarzeń, wskazując jednocześnie ręką jakby w stronę polany. Słyszałem strzały i widziałem jak ciała zabitych osuwały się na ziemię, ale nie widziałem leżących ciał — kontynuował.
Po kilku minutach rzucił się do desperackiej ucieczki, przez las. Nie zastanawiał się dokąd ucieka, bo dokąd tu uciekać... Biegł mniej więcej w kierunku, skąd mężczyzn wcześniej przyprowadzono od autobusów. Serbowie najwyraźniej nie spodziewali się, że ktoś będzie próbował ratować się ucieczką, ta śmiała decyzja naszego świadka zaskoczyła ich kompletnie, bo gdy zaczęli strzelać, to on był już w bezpiecznej odległości. Dzień, może dwa ukrywał się w lesie. Podszedł w końcu do jakiejś wioski i zobaczył z daleka kobietę w „dimjach”. To charakterystyczna, muzułmańska spódnica, w jej dolnym brzegu znajduje się guma... Ale mniejsza o te szczegóły, choć wówczas dla naszego świadka zorientowanie się po ubiorze kogo spotkał na drodze swojej ucieczki było na wagę życia. Poprosił o coś do zjedzenia i picia.
Był uratowany.
Przeżył wojnę.
Ale po wojnie milczał i milczał. Bał się, że zbrodniarze dokończą „spartolonego dzieła”.
Wreszcie się przemógł i powrócił na miejsce egzekucji — a miejsce jest przecież w dzisiejszej Republice Serbskiej — po którym nas oprowadza. A on — przypomnijmy — jest Bośniakiem (muzułmaninem), śmiertelnym wrogiem dla Serbów. Tu, gdzie — jak wskazał świadek — dokonywano egzekucji, pomiędzy kamieniami była wielka dziura. Zrozumieliśmy więc dlaczego on nie widział piętrzących się na ziemi ciał. One się nie piętrzyły, one spadały od razu w dół, do jaskini. Dna z góry nie było widać.
Szefa „specjalców” — ich odpowiednikami w Polsce są chyba komandosi oraz policjanci ze specjalnych jednostek — i mnie spuszczono na linach w dół. Dno jaskini pokrywały kamienie i zwierzęce kości, świńskie i krowie.

— Oświetlając sobie drogę lampami brnęliśmy przez te zwierzęce kości, potykaliśmy się o kamienie szukając śladu wrzuconych tu ciał ludzkich. W jednym miejscu dno jaskini podnosiło się... Wspięliśmy się na coś w rodzaju platformy, która prowadziła jakby do tunelu. Tam zobaczyliśmy pierwszy szkielet ludzki. Ten ktoś leżał na plecach. Poza roztrzaskanym łokciem nie widziałam żadnych innych uszkodzeń kości. Tunel — jak się wnet okazało — był krótkim, bocznym korytarzem, bez wyjścia. Parę metrów za kośćmi tunel się kończył. Ale nieco dalej i trochę niżej — schodziliśmy właśnie, by pójść w drugą stronę — zobaczyliśmy drugi szkielet. Też wyglądał na cały, to znaczy nie widać było na nim śladów po kulach. Brnąc dalej w kamieniach i zwierzęcych kościach dostrzegliśmy prześwitujące spod kamieni kości ludzkie: czaszki, kości rąk, nóg, a także obuwie. A więc ciała tu były! Zostały tylko zasypane, zakryte nawiezionymi kamieniami i kośćmi zwierzęcymi z pobliskiej rzeźni. Co za ohyda! Zwyrodnienie.
— Podobnie było — wtrącam swoje trzy grosze — w miejscowości Ovčari, gdzie zakopano rozstrzelanych pacjentów, tym razem Chorwatów, z pobliskiego szpitala w Vukovarze. Ich zwłoki przykryto padłymi zwierzętami.  
— Oczyszczenie jaskini z „materiału maskującego” zajęło nam aż dwa tygodnie — kontynuuje dr Ewa. Pracowaliśmy po osiem godzin dziennie: dziesięciu robotników, mój kolega Nermin, ja i asystent medyka sądowego. Tak, na marginesie, medyk sądowy nie zszedł na dół ani razu!
— Obleciał go strach...
— Pewnie tak. Wydobywanie szczątków kostnych, a niekiedy i całych saponifikowanych ciał siedemdziesięciu pięciu zabitych w 1992 roku mężczyzn, zajęło nam następnych siedem dni. Tylko dwie osoby, chodzi o te dwa znalezione pierwszego dnia szkielety, nie były przysypane kamieniami. A wie pan dlaczego?
— Nie mam pojęcia. Nic mi do głowy nie przychodzi.
— A to przecież bardzo proste. Ale i dramatyczne zarazem. Ci dwaj mężczyźni nie zostali na miejscu zabici! Oni byli tylko ranieni. Przeżyli nie tylko strzelanie, ale także i upadek, z dużej wysokości, na dno jaskini. Gdy oprawcy zaczęli wrzucać granaty — znaleźliśmy resztki tej broni pod kamieniami — ranieni mężczyźni najprawdopodobniej szukali schronienia, a potem wyjścia z jaskini i wspięli się na boczną platformę. Wyjścia z jaskini, niestety, nie było. Obaj umarli. Przyczyną ich śmierci było najprawdopodobniej wykrwawienie się, chłód, głód, wycieńczenie i stres. Ich męczarnie wprost trudno sobie wyobrazić.
 
— Dla mnie, panie Ryszardzie, było to najbardziej wstrząsające doświadczenie. Jama Paklenik nie była wprawdzie pierwszą jaskinią, w której pracowałam na ekshumacjach, lecz była pierwszą, w której się przekonałam, że myśl, która mnie męczyła od momentu wejścia do pierwszej jaskini, w której pracowałam w 1998 roku, może być rzeczywistością. Gdy pierwszy raz weszłam do jaskini — a to była Hrastova Glavica, niedaleko Sanskiego Mostu, która na głębokości trzydziestu pięciu metrów kryła szczątki kostne 126 mężczyzn, więzionych wcześniej w obozie Keraterm — i zobaczyłam morze ludzkich kości, to miałam nadzieję, jedną nadzieję, że żaden z nich nie przeżył egzekucji i upadku z wysokości na dno jaskini, że żadna z ofiar nie musiała umierać w straszliwych cierpieniach, leżąc pomiędzy ciałami zamordowanych współtowarzyszy niedoli. Wtedy miałam nadzieję, że ludzie ginęli natychmiast, na górze, że nikt nie umierał powoli w niewyobrażalnych wprost cierpieniach, w ciemnościach, w chłodzie, sam wśród martwych ciał...
Cóż, w Pakleniku stało się to, co miałam nadzieję, co pragnęłam żeby się nigdy nie stało. Tam było piekło za życia. Już nigdy potem, a i nigdy wcześniej, nie znaleźliśmy tak przerażającego dowodu czyjegoś cierpienia i śmierci. I chociaż dokumentacja tej śmierci jest jednostronna, to jednak myślę, że ze względu na okoliczności w jakich nastąpiła, można tę śmierć zaliczyć do najtragiczniejszych.

Kości ofiar nie kłamią
— Co mówią kości ofiar?
— Prawdę. Straszną prawdę. Kości nie kłamią! Nigdy. Trzeba tylko umieć w nich „czytać”. Oprawcy są tym zaskoczeni, bo kości ich oskarżają i dowodzą ponad wszelką wątpliwość, że tych, których ekshumujemy z masowych czy pojedynczych grobów, nie zabiła ani grypa, ani zapalenie płuc, ani żadna inna choroba, plaga, lecz oni zostali zamordowani. Powtarzam, zamordowani! Ponad osiem tysięcy srebreniczan zostało zamordowanych, zginęli od kul i granatów. Kości ofiar z obozów: Keraterm i Omarska mówią o niesamowitych torturach zadanych więźniom przed śmiercią przez oprawców.
Kości ujawniają jeszcze jedną straszliwą prawdę: ofiarom nawet po śmierci nie dano spokoju. By ukryć ludobójstwo zwłoki bezczeszczono, zakopywano w masowych grobach, wrzucano do głębokich jam, do rzek, zasypywano śmieciami, zrzucano ze skał do wąwozów, palono. Często wykopywano rozkładające się już ciała, rozrywano je koparkami na kawałki, przewożono w nowe miejsca, zasypywano i ugniatano ziemię walcami. Niekiedy, jak czas i sytuacja pozwalały, to te strzępy ciał, kości, kolejny raz wykopywano i zakopywano w nowych dołach, robiąc tzw. tercjalne groby.
Każdy znaleziony grób wykrzykuje tę przerażającą prawdę! I natychmiast ta prawda jest zagłuszana przez kłamstwo. Dziś, po odkryciu setek grobów ukrywających tysiące szczątków ludzkich, po tym, jak za pomocą DNA, zidentyfikowano ponad dziesięć tysięcy osób, w tym i ofiary ze Srebrenicy, większość Serbów w Republice Serbskiej wciąż podważa tę straszliwą prawdę, zaprzecza faktom. Serbowie nie chcą znać i uznać prawdy, do której dochodzimy grób po grobie, kość po kości. Osądzonych zbrodniarzy jest do tej pory niewielu, a przecież musiały być ich nie setki lecz tysiące, bo zamordowano przecież dziesiątki tysięcy osób. Mordercy znajdują się wciąż na wolności. Chodzą po ulicach, są wśród nas, nawet nie muszą się ukrywać... Ofiary nie mogą już ich przecież wskazać palcem.
Czasem myślę, że szkoda czasu i nerwów na przebijanie się z prawdą i o sprawiedliwość , bo to walka z wiatrakami. Przecież są wciąż i tacy, którzy nie wierzą w Holocaust, w istnienie komór gazowych w hitlerowskich obozach śmierci, które okupant niemiecki budował w Polsce. I rośnie nowe pokolenie przejmujące te chore poglądy.
Gdy dopadają mnie chwile zwątpienia i słabości pocieszam się, że każdy nowo odkryty grób, każda zidentyfikowana ofiara, to dowód szacunku dla pomordowanych i dla ich rodzin, dla zmarłych i żywych. Matka będzie mogła wreszcie godnie pochować syna, żona urządzić pogrzeb mężowi, dzieci będą mogły zapalić znicz na grobie ojca, wnuki pomodlą się nad mogiłą dziadka.

Jasna wciąż szuka grobu córeczki i synka
— Moja znajoma, Jasna, młoda kobieta, która pracuje dla Federalnej Komisji do Spraw Osób Zaginionych, straciła w 1992 roku męża, teścia i dwójkę małych dzieci: dziewięciomiesięczną córeczkę i czteroletniego synka. Sama przeżyła cudem. Przeszła piekło zbiorowych gwałtów. Często się spotykamy. Rozmawiamy wówczas o wszystkim, jak to kobiety, koleżanki z pracy, przyjaciółki. Najbardziej boję się jej pytań o moją rodzinę. Cierpię razem z nią, choć ona tego nie okazuje i ja też, gdy muszę jej opowiadać o swoich córkach: Monice i Alex, gdy zachwyca się zdjęciem mojego malutkiego wnuka Gabriela. Czuję się wtedy wobec Jasnej winna. Nie wiem jak się zachować... Nie potrafię odeprzeć natrętnych, atakujących mnie myśli: co się dzieje w jej sercu? Nie wiem... Nie! Ja wiem... Nie mogę nie wiedzieć, przecież jestem matką, a nawet już babcią. Ona bardzo cierpi, choć nie daje tego poznać po sobie. Co za kultura, co za siła charakteru. Jej dzieci zostały zamordowane przez Serbów i do dzisiaj nie znaleziono ich ciał. Jasna ciągle szuka... Ja szukam. Jasna nie traci nadziei, że któregoś dnia ktoś przyjdzie, napisze, przekaże informacje, gdzie mordercy zakopali jej córeczkę i synka. Ja też mam taką nadzieję. Co mogę jeszcze powiedzieć o tej kobiecie? Jest bardzo atrakcyjna i pewnie miała wiele propozycji matrymonialnych, ale nie wyszła ponownie za mąż. Żyje sama. Żyje wspomnieniami i nadzieją.
Im bardziej poznaję Bośnię i jej mieszkańców, to mam coraz więcej wątpliwości i pytań bez odpowiedzi. Nie tylko ja, pan widzę też, bo nikt normalny nie jest w stanie pojąć i zrozumieć do końca tego co się stało w Bośni i Hercegowinie w latach 1992—95. Przecież ci co mordowali to najczęściej nie znali swoich ofiar! Nie widzieli ich wcześniej. A jak można kogoś znienawidzić, jak się go nigdy w życiu nie widziało? Jak się o nim nigdy nie słyszało?

Epilog: doktor Ewa
Panią Ewę poznałem w Sarajewie podczas jakiegoś rocznicowego spotkania w Polskiej Ambasadzie. Zapoznał mnie z nią Tomasz Bąk, wtedy „zaledwie” podpułkownik, a dziś generał, dowódca „Podhalańczyków”. Tomasz służył wówczas na misji w Doboju jako szef sztabu Nordycko-Polskiej Grupy Bojowej.
— To wspaniała kobieta. Żebym ja miał takich mądrych i odważnych, kompetentnych i solidnych współpracowników... Powinieneś z nią Rysiu koniecznie porozmawiać.
Ale ostrzegał: „Nie będzie łatwo. To autorytet! Ona wszystko wie o Bośni, a o rozmowę z nią zabiegają politycy z najwyższej półki”.
Wywiad otrzymałem, lecz potem było kilka lat przerwy. Tak jakoś wyszło... Tym większe i jakże miłe było moje zdziwienie i radość, gdy 31 grudnia 2007 roku otrzymałem od pani Ewy „Najlepsze Życzenia z okazji Nowego Roku 2008”. To były życzenia aż z dalekiego Reykjaviku, gdzie od ponad ćwierć wieku mieszka dr Ewa, zaś wtedy przebywała akurat na urlopie. Dowiedziałem się, że pracuje wciąż w Bośni.
— Skąd się pani wzięła w Reykjaviku? Emigracja zarobkowa?
— Nie. Przypadek, zbieg okoliczności... Otóż od wielu, wielu lat jeździliśmy w okresie świąteczno—noworocznym na narty. W 1981 roku wyjechaliśmy też. Tym razem zmierzaliśmy do Szwajcarii. W drodze, gdzieś na autostradzie, a może na górskiej drodze w Austrii, doszła nas wiadomość, że w Polsce wprowadzono stan wojenny. Po kilku dniach oglądania zachodnich telewizji, słuchania radia, także Polskiego Radia i oczywiście RWE, i po niekończących się rozmowach zdecydowaliśmy, że nie jedziemy dalej i nie wracamy do domu. Zatrzymaliśmy się u znajomych w Austrii. Którejś niedzieli przeczytaliśmy ogłoszenie, że Islandia zdecydowała się przyjąć 25 Polaków w zawodach medycznych i rolniczych. Zaraz w poniedziałek zgłosiłam nasze nazwiska na interview u Islandczyków. Tego samego popołudnia zawiadomiono nas, że odbędzie się już we wtorek. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do Wiednia na rozmowę, po której poinformowano nas, że zostaliśmy zaakceptowani. W środę pojechaliśmy znowu do Wiednia, tym razem już na badania lekarskie. W czwartek dostaliśmy paszporty i pożegnaliśmy się z przyjaciółmi. W piątek wieczorem wylądowaliśmy na Islandii. Wyspecjalizowałam się w antropologii sądowej, najnowszej gałęzi antropologii, która na początku lat osiemdziesiątych minionego stulecia zaczęła rozwijać się w USA. Antropolog sądowy (forensic anthropologist) zajmuje się badaniem szczątków kostnych osób, które zginęły, umarły w nienaturalny sposób. To mnie przygotowało w pełni do pracy w Bośni.
— Opowiadam to panu przygotowując się w Reykjaviku do wyjazdu do Sarajewa — kontynuuje pani Ewa. Kończy mi się długi świąteczny urlop w rodzinnym, od stanu wojennego, domu na Islandii. Trudno rozstać się z rodziną, z wnukiem. Nie będę się rozpisywała co czuję, pan też się „włóczył” po Bałkanach, żegnał się z najbliższymi, a jeździł pan wtedy w dodatku na front. Żal opuszczać rodzinę, ale ciągnie mnie też do Sarajewa, do tego wielkiego obowiązku, który jest sensem mojego życia.
Dopiero po latach, będąc już doświadczonym antropologiem, odkryłam, że ja się musiałam zapewne urodzić z łopatą i kilofem w ręce, i że moim przeznaczeniem jest wykopywanie kości tragicznie zmarłych  na Bałkanach, a w szczególności w Bośni, po to by zwrócić im odebraną gwałtem tożsamość. Do momentu przyjazdu do Bośni nigdy nie pracowałam fizycznie. Nie wiem, jak ja zdołałam w ciągu ostatnich dwunastu lat przekopać „góry” ziemi. Kopałam od świtu do nocy... W prażącym słońcu, na deszczu, taplając się w błocie, lub walcząc z twardą jak kamień ziemią. Spędziłam miesiące w jaskiniach, a w lodowatych kostnicach pewnie pół bośniackiego życia. Szukałam martwych... Byłam z nimi. Robiłam to dla nich i dla ich rodzin! — mówi dr Ewa Klonowski.
Tak długo, jak mi tylko sił starczy będę kopała i szukała zwłok. Gdyby nie antropologia to nie mogłabym tego wszystkiego robić. Co prawda, w identyfikacji, szczególnie wymieszanych i pofragmentowanych szczątków ludzkich coraz częściej korzysta się z usług genetyki czyli analiz DNA, ale bez informacji, które tylko antropolog może dać po oglądnięciu kości, bardzo często identyfikacja byłaby niemożliwa. Bo, na przykład, wynik DNA nie pozwala rozróżnić braci. Jedynie antropolog jest w stanie to uczynić.
Los dał mi niezwykłą szansę, po raz pierwszy w życiu poczułam się i czuję się naprawdę potrzebna, ale w innym niż wcześniej wymiarze. Każdy z nas jest komuś potrzebny. Potrzebni jesteśmy rodzinie, rodzicom, współmałżonkom, dzieciom, wnukom. Mamy bliskich i przyjaciół, którzy nas potrzebują. Czasami potrzebują nas w pracy. Ale to wszystko jest inne. Nie potrafię tego wyrazić. Mogę tylko powiedzieć, że dopiero teraz widzę sens mojej pracy, a potwierdzeniem moich odczuć są łzy wzruszenia, łzy cierpienia i radości matek, ojców, żon, sióstr i dzieci, którym „zwracam” najbliższych. Te reakcje są różne, tak jak różni są ludzie.
Czasem słyszę tylko jedno słowo „dziękuję”.
Innym razem podziękowaniem jest uścisk dłoni, uśmiech, zaproszenie na obiad, do odwiedzenia domu, na pogrzeb, stypę.


Dr Ewa Klonowski, wybitny antropolog, od 15 lat pracuje w Bosni


 

Sarajewo, bazar Markale. Miejsce tragedii Bośniaków podczas oblężenia  miasta



Sarajewo, ofiary wojny chowano tam, gdzie było jeszcze wolne miejsce,  nawet na miejskim stadionie


Ojciec świety, Jan Pawel II w Sarajewie


 

Sarajewo, centrum opanowali szachisci


 

©tekst i zdjęcia  Ryszard Biski/TSK24/Team

Ostatnie komentarze

  • Krystian powiedział(a) Więcej
    Uważam że to nawet lepiej bo będzie skąd czerpać dobre doświadczenia i na kim się wzorować. Materek to jeden z... 13 godzin temu
  • LEMUR powiedział(a) Więcej
    Tak samo w Wodociągach. Wywalili fachowca bo syn Radnego miał ochotę na stanowisko i lepiej zarabiać ? Gdyby wygrał... 13 godzin temu
  • Henii powiedział(a) Więcej
    Sprawa pani Agnieszki to zajmuja sie odpowiednie sluzby (prokuratura). 1 dzień temu

Komentarze pozostają własnością ich twórców - redakcja TSK24.pl nie bierze za nie odpowiedzialności. Nick nie jest zastrzeżony dla jednego użytkownika.
Serwis nie ma obowiązku publikacji nadesłanych materiałów. Materiały nie zamawiane przez Serwis Informacyjny TSK24.pl nie podlegają zwrotowi. Autorzy materiałów publikowanych w serwisie wyrażając zgodę na ich publikację przenoszą jednocześnie prawa do nich na rzecz Serwisu Informacyjnego TSK24.pl. Serwis zastrzega sobie również prawo do wykorzystywania zamieszczanych materiałów w celach promocyjnych i reklamowych na wszelkich polach ekspozycji.
Wszystkie Prawa Zastrzeżone - Żadna część jak i całość materiałów zawartych w portalu TSK24.pl nie może być powielana i rozpowszechniania lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją, fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie.
Wszelkie wyżej wymienione postępowanie bez pisemnej zgody wydawcy - PPHU MPC-TECH ZABRONIONE!