- Kategoria: Oczami Skarżyszczan
- User
Ostatni perkusista od Czwartaków
— Pan Wacław? Woźniak? To kapitan rezerwy, nasz wielki przyjaciel. Niezwykły człowiek. Żołnierz z krwi i kości. Dziś już mocno starszy pan, dziewiąty krzyżyk, ale jeszcze nieźle się trzyma — mówią w kieleckim Centrum Szkolenia na Potrzeby Sił Pokojowych.
Powitał mnie postawny, starannie ogolony i wyświeżony oficer w kapitańskim, galowym mundurze.
Wyglądał, góra, na siedemdziesięciolatka.
— Panie Ryszardzie, czy jest pan może oficerem rezerwy, bo tak coś czuję?
— Porucznikiem...
— To dobrze, bardzo dobrze, łatwiej się zrozumiemy. Panie poruczniku, założę się o wszystkie pieniądze, że zastanawia się pan teraz ile ja mam lat.
— Wygrał pan...
— Dziewięćdziesiąt! Tak, dziewięćdziesiąt. I wciąż prowadzę samochód, o połowę młodszego ode mnie wartburga. Poruczniku Ryszardzie, mogę mówić, po imieniu? — zapytał mocnym i wyraźnym głosem.
Zanim odpowiedziałem — oczywiście twierdząco — przemknęło mi przez głowę, w ciągu ułamka sekundy: gdyby był konkurs na spikera, to pan Wacław wykosiłby tych niedorobionych elokwentniaczków, co to mamroczą coś pod nosem „na zamkniętą gębę”.
— Stoi przed panem jeden z ostatnich żyjących Czwartaków — zameldował gospodarz. — Ale co to za spoczynek, teraz to ja mam dopiero dużo roboty — dodał natychmiast. — Pan Bóg daje mi zdrowie i długie życie nie za darmo, ciągle mi przypomina: „słuchaj no Wacek, prawie wszyscy z twojego pułku już pomarli, ty zostałeś na polu bitwy, ty musisz ocalić Czwartaków od zapomnienia”.
Przeszliśmy do małego, przeszklonego pokoiku. Na ścianach dyplomy, gablotki z medalami, dziesiątki zdjęć przedstawiających historię życia pana Wacława i jego pułku. Gospodarz przedstawił mi swoją małżonkę, po czym szybko się zakrzątnął i na stoliku pojawiła się herbata, ciasteczka.
— Ryszardzie, częstuj się i słuchaj. Ja będę opowiadał, a ty słuchaj. Trzeciego października trzydziestego trzeciego roku, to było siedemdziesiąt cztery lata temu, przyjechałem z moich Rytwian, spod Staszowa, do Kielc i zgłosiłem się w koszarach 4 Pułku Piechoty Legionów. Na drugi dzień wyfasowałem mundur. Miałem wtedy zaledwie czternaście lat i trzy miesiące. Spełniły się moje marzenia o wojsku.
— Kto był wówczas dowódcą Czwartaków?
— Pułkownik Bolesław Ostrowski, a następnie podpułkownik Berling...
—?
—Tak, tak, to ten Berling, o którym myślisz.
—Nie jest dziś najlepiej wspominany...
—Ale to był, mimo wszystko, prawdziwy żołnierz. Ryszardzie, poruczniku, jak wolisz, posłuchaj. Jest rok 1938, Kielce, główna ulica Sienkiewicza, już z daleka widzę Berlinga. Wyprężyłem się jak struna i zasalutowałem. Ruchem ręki dał znak, abym do niego podszedł. Krew uderzyła mi do głowy.
— Żołnierzu, to nie było regulaminowo, zbyt ospale, trzeba powtórzyć — powiedział grzecznie, ale stanowczym głosem.
Powtórka wypadła idealnie. Berling odsalutował i uśmiechnął się do mnie.
Czwartak, Wacław Woźniak, to chodząca encyklopedia, żywa — oby jak najdłużej — historia tego zgrupowania.
— Ryszardzie, młody człowieku...
— Siedemdziesiątka na karku, jaki ja tam młody, proszę mnie nie obrażać.
— O dwadzieścia lat młodszy, a podskakuje. Przecież to ogromna różnica, szczególnie w okresie jesieni życia. Nie zaprzeczysz. I nie czekając, co ja na to odpowiem opowiadał dalej... Kiedy przed rokiem obchodziliśmy w Kielcach, na Bukówce, dwa wieki Czwartaków, to nie tylko, że na tablicy pamiątkowej znalazły się daty: 1806 — 2006, piękna klamra spinająca wielką Rodzinę Czwartaków, lecz przypomnieliśmy wszystkich, także i tych zapomnianych towarzyszy broni, a więc oprócz mojego 4 Pułku Piechoty Legionów, oddaliśmy cześć 4 Frontowemu Pułkowi Piechoty utworzonemu w Sielcach nad Oką, 4 Pułkowi Piechoty Legionów Armii Krajowej, a także 2 Pułkowi Artylerii, zupełnie zapomnianemu, a jakże ważnemu... Ileż to razy wspomagał nas ogniem.
Pamiętamy o tych co polegli, modlimy się za nich, wielką troską ogarniamy żyjących. Czy wiesz, Ryszardzie, że z Kielc wysłano do obrony Westerplatte aż 69 żołnierzy pod dowództwem młodego porucznika Leona Pająka, zaś z innych oddziałów tylko po kilku. Ale Czwartacy, nie umniejszając nic innym, byli najlepiej wyszkoleni i wychowani w duchu patriotycznym, czego dowiedli podczas bohaterskiej obrony polskiej placówki. Nie mogę więc nie wspomnieć ostatniego, żyjącego żołnierza-Czwartaka, obrońcy Westerplatte, Ignacego Skowrona.
Pan Wacław jest wspaniałym gawędziarzem, mistrzem dygresji, potrafi zgrabnie przeskoczyć nawet dwieście lat, żeby zainteresować słuchacza, potem znowu powraca do wcześniejszego opisu, ale to wszystko ma swój sens. Trzyma w napięciu.
— Rozpocząłem służbę i naukę w wojskowej orkiestrze, grałem na instrumentach perkusyjnych. Uczyłem się też w gimnazjum, żeby zdobyć małą maturę. To był warunek późniejszego przyjęcia do szkoły oficerskiej dla małoletnich. Ale na przeszkodzie mojej drogi do gwiazdek stanęła wojna. Uczestniczyłem w kampanii wrześniowej — oczywiście nie z perkusją, lecz z bronią, w służbie pomocniczej, pełniliśmy najczęściej służbę wartowniczą — w składzie Armii Łódź, za co po latach awansowano mnie do stopnia kapitana. Szlak żołnierski zakończyłem w twierdzy w Modlinie... 28 września 1939 roku podpisano akt kapitulacji, a dzień później, 29 września, złożyliśmy broń, następnie dwa tygodnie niewoli w Działdowie i pułk — który, przypomnijmy, został sformowany 15 maja 1915 roku w Rostrzy koło Piotrkowa Trybunalskiego — przestał istnieć. Nie na zawsze, nie na zawsze. Odrodził się, odradzał się wiele razy...
A co ze mną? Lata konspiracji, więzienie na Zamkowej w Kielcach, z którego rodzinie udało się mnie wykupić. Nie ominęły mnie roboty przymusowe w Niemczech, pracowałem na kolei… Oczywiście, że uciekłem. Po wyzwoleniu, aż do emerytury, a i później, będąc już w wieku emerytalnym, pracowałem w Centrali Produktów Naftowych w Kielcach, żona prowadziła sklep tytoniowy, nieźle nam się wiodło. Nigdy do żadnej partii nie należałem.
Lat przybywało, a kolegów ubywało, coraz mniej nas Czwartaków było „na chodzie”. Zrozumiałem, że to już ostatni moment, żeby uratować historię mojego pułku od zapomnienia. Pomógł nam w tym wspaniały kapelan, ksiądz pułkownik Stanisław Rospondek, który posługiwał w Kościele Garnizonowym w Kielcach. Latem 1990 roku utworzyliśmy Stowarzyszenie Żołnierzy i Sympatyków Czwartego Pułku. Mnie, jako muzykowi, powierzone wszystkie sprawy związane z orkiestrą. Zorganizowałem wiele koncertów między innymi dla upamiętnienia siedemdziesięciopięciolecia mojej orkiestry, potem zostałem wiceprezesem, a następnie prezesem stowarzyszenia. Pełniłem tę funkcję do końca 2006 roku. Dlaczego zrezygnowałem? Za stary już jestem, drogi poruczniku, za stary, a i więcej czasu muszę poświęcić żonie, słabo się czuje. Jednak nadal pracuję w stowarzyszeniu, jeżdżę na spotkania z młodzieżą. Można powiedzieć, że dopiero co wróciłem ze szczególnie drogiego mojemu sercu Gimnazjum im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Jarosławicach, w gminie Tuczępy, w pobliżu Staszowa. Upodobałem sobie tę szkołę, bo kocham tych, co szanują Piłsudskiego. Podarowałem im statuetkę Marszałka. Przez wiele lat stała u mnie na honorowym miejscu w pokoju-muzeum, ale czułem jakiś niedosyt. I nagle przyszło olśnienie, jej miejsce jest w izbie pamięci w Jarosławicach. I Marszałek tam już jest! Nie będę owijał w bawełnę: jestem — używając dzisiejszego, młodzieżowego języka, a ja czuję się młodo, gdy znajdę się wśród młodzieży — wielkim fanem Piłsudskiego… Pamiętam, to było jeszcze w podstawówce, posprzeczaliśmy się z kolegą o Marszałka. Ponieważ słowne argumenty nie przemawiały do niego i wciąż umniejszał zasługi Piłsudskiego, a wychwalał Witosa, więc dostał parę kopów i boksów. Musiałem...
— Dziś też bym panu, drogi Wacławie, chętnie przysłał kilku na takie „przeszkolenie”. Jeden taki, to nawet wżenił się w rodzinę Marszałka, a teraz przymila się do postkomuchów, wygląda jak pajac, żal patrzeć.
— Cóż, wielu naszym rodakom marzy się tylko władza. A przypomnijmy sobie co zrobił Piłsudski gdy w 1918 roku Polska odzyskała wolność, a on wielką władzę? Nie upajał się nią, nie myślał o zbijaniu kabzy, lecz budował silne wojsko, dobrze wyszkolone. W 1920 roku nie byłoby, drogi poruczniku, cudu nad Wisłą, gdyby nie to wyszkolenie, gdyby nie patriotyzm i wola walki polskiego żołnierza... Powróćmy jeszcze na chwilę do gimnazjum w Jarosławicach. Czytaj: „Odważmy się być wolnymi”. To opracowanie uczniów tego gimnazjum na ogólnopolski konkurs. Przypomnieli w nim sylwetkę i drogę życia swojego rodaka, urodzonego w 1894 roku w Jarosławicach, a zamordowanego w 1942 roku w Dachau, księdza majora Jana Francuza, kapelana dwóch wojen: 1920 i 1939. Nie zapomnij wymienić autorów tego opracowania, oto oni: Michał Kański, Sebastian Bąder, Mateusz Redka, Dawid Nowak i opiekunka, Zofia Kańska...
Nasze stowarzyszenie opiekuje się też innymi szkołami, między innymi podstawówką imienia 4 Pułku Piechoty Legionów w Zapolicach pod Sieradzem. Na tamtejszym cmentarzu jest też grób-pomnik ostatniego dowódcy Czwartaków płk Bolesława Laliczyńskiego, zmarłego w Londynie. W każdą pierwszą niedzielę września jedziemy do naszego dowódcy i składamy wiązanki kwiatów. Czwartacy patronują także podstawówce w Kielcach.
A teraz uczyńmy znowu przeskok. Mogę?
— Czekam z niecierpliwością
— Jest 10 listopada 2006 roku, wigilia Święta Niepodległości, jadę do Hrubieszowa, ze mną jedzie poczet sztandarowy, trzech podporuczników żołnierzy 4 Pułku Piechoty Legionów Armii Krajowej, wieziemy ze sobą replikę naszego przedwojennego pułkowego sztandaru, jest z nami pan Marek Adamczak, sponsor tego przedsięwzięcia. Dobrze, że tacy ludzie są, że nie żałują grosza na tak ważne cele.
Hrubieszów. Podczas uroczystej mszy świętej odsłonięta została tablica pamiątkowa starszych kolegów, żołnierzy mojego pułku, którzy w sierpniu i we wrześniu 1920 roku polegli w starciach z armią konną Budionnego. Ich nazwiska zidentyfikowaliśmy na podstawie zapisów w „Księdze strat wojsk polskich 1818-1920”. Oni z nadzieją czekali na ten dzień aż 86 lat. Czekali — upamiętnieni jedynie białymi krzyżami, w bezimiennych grobach na cmentarzu wojennym — na swój pierwszy apel poległych. To przerasta ludzką wyobraźnię co myśmy tam przeżyli? Radość! Łzy szczęścia! To był — wierz mi — jeden z najpiękniejszych dni w życiu starego Czwartaka.
1 czerwca 2010 roku. Dopisuję smutny koniec reportażu. Otrzymałem telefon od córki pana Wacława, Ewy: „Trzy miesiące po śmierci mamy, odszedł ojciec. Pogrzeb w środę, 2 czerwca o godzinie 14, w Bazylice Katedralnej w Kielcach”.
— Żegnaj Kapitanie.
Porucznik rezerwy Ryszard Bilski
©Ryszard Bilski TSK24/Team
Od redakcji: Dziękujemy Ryszardowi Bilskiemu za zgodę na opublikowanie powyższego reportażu, który ukaże się w przygotowywanym do druku zbiorze pt. A wierzby szumią, szumią... . TSK24.pl jest patronem medialnym wspomnianej książki.